czwartek, 30 czerwca 2016

Faule na Solidarności


Europejska amnezja I, zdjęcie powyżej: W ramach instrukcji bezpieczeństwa przed meczem polskiej drużyny narodowej w Saint-Etienne ze Szwajcarią rozdano służbom porządkowym taką oto ulotkę ze wszystkimi symbolami zabronionymi na stadionach. Znajduje się na niej także legendarne logo Solidarności – w jednym szeregu z symbolami prawicowych ugrupowań ekstremistycznych. (Dziękuję Thomasowi Urbanowi, byłemu polskiemu korespondentowi Süddeutsche Zeitung za informację o tym skandalu.) Jacyż to niedouczeni Francuzi wybiegli tu przed orkiestrę, serwując sobie gola samobójczego? Sympatie prokomunistyczne można tu bowiem na pewno wykluczyć – jest to raczej owa nagminna bylejakość, nonszalancja, która nie potrafi odróżnić uzasadnionych działań ruchu oporu od porywów antydemokratycznej zadziorności i której horyzonty historyczne są wypaczone (o ile w ogóle kiedykolwiek istniały). Internet zamiast encyklopedii albo leksykonu – a w przestrzeni wirtualnej nieskalanie się nawet Wikipedią. Kiepska zagrywka!

Europejska amnezja II, Niemiecki Bundestag: Zanim epizod francuskiej ulotki rozrośnie się w niekończącą się powieść-rzekę, która na wieki wieków utrwali Polskę jako kraj niezrozumiany – warto wspomnieć o innym skandalu, który miał miejsce dwa tygodnie temu w Berlinie. Z okazji 25. rocznicy podpisania polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy w Niemieckim Bundestagu można było obejrzeć wystawę pod tytułem „Historie dialogu”, prezentującą różnorodne wątki, zdjęcia i wspomnienia. Co ciekawe, nie ujęto w nich jednak akurat Lecha Wałęsy, mimo że wywarł on decydujący wpływ na stosunki polsko-niemieckie przed i po 1989 roku. Czyżby przypadek? Chyba raczej rządowy zamysł, koncepcja wystawy powstała bowiem nie w Berlinie, lecz pod czujnym okiem władz w Warszawie. I jeśli wierzyć słowom Roberta Kostro, dyrektora Muzeum Historii Polski, Wałęsy zabrakło, bo przecież „nie odegrał istotnej roli w tych relacjach”. Słysząc takie stwierdzenie w kontekście własnych wspomnień i wspomnień tak wielu, zwłaszcza wschodnich Niemców, którym już samo nazwisko Wałęsy nierzadko dawało siłę do stawiania oporu, czuje się gniew i ma się ochotę pokazać temu prorządowemu historykowi kartkę w odpowiednim kolorze. 

Mimo że ten obraz właściwie nie jest spójny i oparty na błędnej logice, to jednak pamięć i refleksja historyczna nie są przecież boiskiem. Albo przynajmniej nie powinny nim być – tak samo jak nie mogą być polem podporządkowanym chwilowo zwycięskim drużynom. (Dziękuję wrocławskiemu historykowi i ekspertowi w kwestiach niemieckich Krzysztofowi Ruchniewiczowi, który na swoim blogu opublikował dzieje tej zapominalskiej wystawy.)

Nawet ci, którzy mają swoje powody, by raczej sceptycznie odnosić się do porywczych intelektualistów niestrudzenie piętnujących skandale, powinni chyba jednak dostrzegać znaki czasu i przynajmniej dać posłuch mądrym przestrogom: W rzeczywistości bowiem od zakończenia „zimnej wojny” nigdy tak bezwstydnie nie kłamano i nie fałszowano faktów ani nie czyniono historii niewolnicą współczesnej polityki: Od Putinowskich twierdzeń o „faszystowskim puczu w Kijowie”, lansowania się Marine Le Pen na nową Joannę d’Arc, poprzez Alternatywę dla Niemiec (AfD) z jej prawicowo-lewacką nagonką przeciw „amerykanizacji świadomości niemieckiej” – po taką właśnie ignorancję czy też nienawiść pod adresem niesfornego buntownika z Solidarności, bez którego nie sposób sobie wyobrazić roku 1989 takim, jakim był. Czas sprzeciwić się takim manipulacjom. Wzruszenie ramion tu nie wystarczy.
Teilen

0 komentarze:

Prześlij komentarz