sobota, 21 maja 2016

Uczciwość i uważność
Pamięci Fritza Sterna (Breslau 1926 - Nowy Jork 2016) 

"30 stycznia 1933 roku, trzy dni przed moimi siódmymi urodzinami, usłyszałem w drodze ze szkoły do domu okrzyki chłopca sprzedającego specjalne wydanie gazety.” Hitler został właśnie kanclerzem Rzeszy, a dla ochrzczonego w wierze protestanckiej Fritza Sterna, najmłodszego potomka niemiecko-żydowskiej rodziny mieszkającej od pokoleń w Breslau miał się zawalić świat.

Jego rodzice właściwie zinterpretowali te sygnały i już we wrześniu’33, pełni ponurych przeczuć odnośnie przyszłości Europy, opuścili wraz z dziećmi Śląsk. Najpierw spędzili parę lat w Paryżu, czyniąc wszelkie możliwe starania, by jak najszybciej ratować się przeprawą za ocean – tam, gdzie była wolność i nadzieja, gdzie była demokracja i chęć obrony tych wartości: do Stanów Zjednoczonych Ameryki liberalno-lewicowego prezydenta Franklina Delano Roosevelta. Tym wartościom Fritz Stern, później ceniony po obu stronach Atlantyku historyk i intelektualista, pozostał wierny przez całe życie, umiejętnie rozpoznając autorytarne, czy wręcz totalitarne trendy i zachowując lojalność wobec tych idei i ludzi, którzy opowiadali się za otwartym i zarazem zdolnym do obrony społeczeństwem. Dlatego też Sternowi równie daleko było do niemieckich pacyfistów jak do amerykańskich ludzi McCarthy’ego, zwolenników wojny w Wietnamie i cynicznych polityków twardej ręki w stylu Richarda Nixona czy Henry’ego Kissingera.

Niemniej jednak Fritz Stern, u schyłku życia wręcz zasypywany zarówno niemieckimi, jak i amerykańskimi nagrodami i wyróżnieniami, nie był moralizującym wieszczem idealnego dobra i piękna. Mimo poczucia humoru i życzliwej ironii był myślicielem o surowych poglądach, chętnie kończącym swe legendarne wykłady na Columbia University wersetami z „Poematu dla dorosłych” Adama Ważyka – utworu wydanego w Polsce w 1955 roku i skierowanego przeciw „sępom abstrakcji, które wyjadają nam mózgi.”

Dla niego nie istniała bowiem „ta” historia, a już na pewno nie deterministycznie określone nieuchronności. „Historia nie wiedziała tego, co my wiemy.” Tym ważniejsze było dla Sterna uczenie się na podstawie doświadczeń i wyciąganie z nich wniosków. I to w bardzo konkretnej postaci: niezawisłych, demokratycznych instytucji, podziału władzy, wolności przekonań i prasy, czyli liberalnej zachodniej demokracji. Śledząc przez całe lata żmudne koleje losów swojej ojczyzny, dożył czasów, gdy współczesne Niemcy stały się ważną częścią Zachodu, oflankowaną takimi zacnymi instytucjami jak UE i NATO. Ale nawet wtedy obyło się bez słodzenia, bez kiczowatych zachwytów: Jeszcze w swoich ostatnich wywiadach sprzed kilku tygodni ów dziewięćdziesięciolatek o niezmiennie bacznym spojrzeniu ostrzegał przed szaleńczymi prawicowymi populistami w Europie Zachodniej i Wschodniej, a także przed zagrożeniami, jakie w Ameryce sieją słowa tak niebezpiecznych pomyleńców jak Donald Trump. „Dla kogoś, kto przez całe życie angażował się na rzecz liberalnego społeczeństwa, ten triumfalny pochód nietolerancji, którego świadkami dziś jesteśmy, to coś bardzo, bardzo smutnego.”

Jako historyk ideologii dokonywał porównań: już przecież bowiem w Republice Weimarskiej ideolodzy konserwatywnej prawicy wykorzystali słabe strony systemu parlamentarnego, oferując opinii publicznej swoją wersję społeczeństwa. Rzekomo „czystego”, radykalnie ludowo-narodowego, jednolitego etnicznie i tak samo ukierunkowanego politycznie – krótko mówiąc „trzecią Rzeszę”, jak to określał jeden z tychże propagatorów już na początku lat dwudziestych. I właśnie dlatego należałoby jeszcze raz przeczytać chyba najważniejszą książkę Fritza Sterna: „Politics of Cultural Despair” (dosł. „Polityka kulturowej desperacji”) ukazała się jako jego praca doktorska już w 1961 roku i do dziś nie traci – podobnie jak wydany w 1953 roku „Zniewolony umysł” Czesława Miłosza – na swej niezłomnej, niepokojącej aktualności. Zwłaszcza ci, którzy także dzisiaj niestrudzenie próbują obwieścić śmierć rzekomo zniewieściałego społeczeństwa liberalnego, w tamtych tylko pseudo-idealistyczno-religijnych, a w gruncie rzeczy chorobliwie nihilistycznych desperados lat dwudziestych mogliby rozpoznać siebie. Jakże trafnie opisywał ich humanitarny agnostyk Fritz Stern: „Byli oskarżycielami, a zarazem nieświadomym świadectwami tego, co oskarżali.”


Niezapomniane jest również jego przekonanie na temat tego, kim jest prawdziwy patriota: a mianowicie kimś, kto ma na tyle empatii i wrażliwości, by czasami także wstydzić się za swój kraj.

Fritz Stern był honorowym członkiem „PEN-Clubu Niemieckojęzycznych Pisarzy za Granicą“. Bardzo chciałem osobiście poznać tego człowieka, o którym mawiano, że miał gołębie i zarazem niezłomne, nieprzekupne serce. Przy okazji następnej podróży do USA, myślałem często, następnym razem… Ale teraz jest już za późno; Fritz Stern zmarł 18 maja w Nowym Jorku. Pozostało wspomnienie o jego wzorcowym życiu, a przede wszystkim książki Sterna oraz jego dozgonny sprzeciw wobec irracjonalizmu i gardzącej człowiekiem histerii. What a man.
Teilen

0 komentarze:

Prześlij komentarz