czwartek, 26 maja 2016

W namiocie LUNETY

Pora spróbować sił w – jak to się pięknie nazywa – „interaktywnej przestrzeni”, w „instalacji multimedialnej” … a więc chyba zarazem w wymyślnej bańce technologicznej? Niezupełnie, bo niebieskie namioty LUNETY wywołują raczej skojarzenia i refleksje obnażające granice cyfrowej doskonałości. Dwie błękitne kopuły o wysokości sześciu i średnicy dwunastu metrów zdobią do 3 lipca place przed dworcami we Wrocławiu i przy berlińskiej Friedrichstraße.


W środku: ściany pokryte monitorami pokazującymi drugie miasto w czasie rzeczywistym. Kamery filmujące berlińczyków, wrocławian i nas, a do tego wyrafinowany system audio zapewniający wzajemną słyszalność podczas licznych wydarzeń/ prezentacji książek/ koncertów/ spotkań i dyskusji. Urzeczywistnienie fantazji Juliusza Verne’ego to pomysł berlińskiego filmowca Volkmara Umlaufta, natomiast fakt, że podczas inauguracji tego projektu pokazano fragment wchodzącego niedługo na ekrany filmu dokumentalnego „Jesteśmy Żydami z Breslau” wcale nie był dziełem przypadku ani pięknym gestem.

Nie sposób bowiem mówić o „mobilności”, przemilczając jednocześnie temat uchodźctwa, wypędzeń i deportacji. Ci, którzy w latach trzydziestych ubiegłego stulecia wystarczająco wcześnie wsiedli do pociągu we Wrocławiu czy w Berlinie, zyskali tym samym wielką szansę na przeżycie. Nieprzypadkowo po drugiej stronie torów i dworca przy Friedrichstraße stoi grupa rzeźb autorstwa Franka Meislera – pamiątka owego „dziecięcego transportu 1938”, któremu życie zawdzięcza także Meisler. Żydowscy rodzice wysyłali wówczas swoje latorośle do Anglii, która na krótko uchyliła podwoje, aby przed zagładą ocalić przynajmniej dzieci. Takie same rzeźby znajdują się też u celu ich podróży: przy londyńskiej Liverpool Station.

Miejscem, które nasunęło mi te skojarzenia, jest właśnie namiot LUNETY, gdzie germanistka Monika Wolting zasypuje mnie fachowymi pytaniami z zakresu literatury i polityki, ja zaś w odpowiedzi na nie „spowiadam się” przed kameralną publicznością zgromadzoną we Wrocławiu i Berlinie. Bliskość tego dworcowego placu sprawia jednak, że myślami jestem zupełnie gdzie indziej, albo dokładniej rzecz biorąc: tuż obok. Przed południem tego samego dnia jeden z najuważniejszych polskich czytelników mojego bloga napisał mi bowiem: „Mieszkam przy ulicy Jedności Narodowej, niegdysiejszej Matthiasstraße i codziennie widzę Stolpersteine – kamienie pamięci na chodniku przed kamienicą nr 95, przypominające o deportowanej niemiecko-żydowskiej rodzinie Zorek.” Mało tego: Zorkowie mieszkali piętro wyżej nad jego obecnym mieszkaniem. Wspomniany przeze mnie Werner Zorek, który dzięki „transportowi dzieci” jako jedyny z całej rodziny ocalał, dziś już wprawdzie nie żyje, ale ma wnuka w USA, który jakiś czas temu odwiedził Wrocław – może chciałbym się skontaktować mailowo z Michaelem Zorkiem? (Chwała technice, dopóki pozostaje tym, czym jest: pokorną służką i narzędziowym zapleczem naszej ludzkiej egzystencji!)


Takie oto myśli krążą mi w głowie, podczas gdy monitory pokazują Friedrichstraße w maju 2016 roku, gdzie już prawie nic nie przypomina przeszłości – nawet tej najświeższej, gdy w pobliskim „Pałacu Łez” (hala odpraw paszportowo-celnych w latach 1961–1989 – przyp. tłum.) mieszkańcy wschodniego Berlina musieli żegnać swoich przyjaciół i krewnych mieszkających w zachodniej części miasta. Dla tych ostatnich podróż kolejką miejską w kierunku Dworca Zoo była przejażdżką ku wolności (nawet jeśli wtedy nie wszyscy „zachodniacy” zdawali sobie z tego sprawę).


„Tam, gdzie Friedrichstraße cicho/ przeciera szlak na drugi brzeg …“ No i proszę: oto z zakamarków pamięci wyłaniają się słowa i melodia chyba najsłynniejszej piosenki Wolfa Biermanna o „pruskim Ikarze”! A potem jeszcze proroctwo poety, którego władze NRD wydaliły z kraju w 1976 roku (gdy w Polsce powstał opozycyjny KOR): pewność Biermanna odważnie wyśpiewana warszawskim władzom prosto w twarz po tym, jak w 1981 roku wprowadzenie stanu wojennego brutalnie podeptało marzenia: „Te same marzenia ożyją w Waszych dzieciach i powstaną przeciwko Wam.”

Czas pokazał, że się nie mylił. Również o tym przypomina obecność błękitnego namiotu przed Dworcem Głównym we Wrocławiu, który już chociażby z tego powodu okazuje się całkiem pożyteczny.

Teilen

0 komentarze:

Prześlij komentarz